Promocyjne szaleństwo czyli… – 40% w Rossmannie i SuperPharm – moje łupy

Witajcie

Drogerie totalnie powariowały i zafundowały Nam na koniec listopada promocję – 40% i w Rossmannie i w SuperPharm i w Hebe!

IMG_0038 Continue reading

Kosmetyczne HITY: Lipiec, Sierpień, Wrzesień 2013

Witajcie
Korzystając z przymusowego wolnego (paskudne przeziębienie) postanowiłam napisać dla Was notkę o moich ulubieńcach ostatnich miesięcy. Mimo, że mnie nie było na blogu w lipcu i sierpniu dużo kosmetyków przewinęło się przez moje ręce. Wybrałam te, z których korzystam na co dzień lub wracam za każdym razem gdy ich potrzebuję.
Zapraszam Was na przyjemną lekturę moich Kosmetycznych Hitów: Lipca, Sierpnia i Września 2013 roku. 😉
Zacznę od makijażu, bo jest tego znacznie mniej, ale za to treściwie. W ciągu tych kilku miesięcy miałam parę ważniejszych wyjść. Na takie okazje najlepiej sprawdzają się kosmetyki do zadań specjalnych, o przedłużonym działaniu, które sprawią, że makijaż będzie naprawdę trwały i wyjątkowy.
Mariza Selective Matująca Baza pod makijaż (15 ml / 28,80 zł)
Dobra baza pod makijaż to niezbędnik makijażu ślubnego czy wieczorowego, ale ta baza jest na tyle dobra i bezpieczna, że świetnie służy także na co dzień a to rzadkość. Baza ta daje jedwabiście matowe wykończenie. Skóra jest satynowa, ale matowa! Intensywnie wygładza powierzchnię skóry, zmniejszając widoczność rozszerzonych porów i innych niedoskonałości. Dodatek witaminy E nie dopuszcza do nadmiernego przesuszenia naskórka, a jednocześnie reguluje nadprodukcję sebum. Baza usprawnia aplikację każdego podkładu. Niezastąpiona w sytuacji, kiedy chcesz mieć perfekcyjny makijaż przez cały dzień, ale bez konsekwencji obciążania skóry czy zapychania porów. Bardzo wydajna, bo już niewielka ilość wystarczy na całą twarz. U mnie sprawdził się przy makijażu ślubnym gdzie musi przetrwać w idealnym stanie całą noc, ale też w makijażu dziennym gdzie nie mam obawy, że obciąży moją skórę czy podrażni! IDEALNA!
Rimmel Lasting Finish by Kate Lipstick (4 g / ok 18 zł)
Według mnie to NAJLEPSZA drogeryjna szminka. Są MEGA trwałe, genialnie nawilżają usta i mają mocne, kryjące kolory. Będąc na weselu złapałam się na tym, że po zjedzeniu obiadu pobiegłam do łazienki, bo byłam przekonana, że pół szminki na pewno zjadłam. Byłam mocno zszokowana patrząc się w lustro i widząc, że praktycznie szminka na ustach jest nienaruszona. Przez całą tą noc poprawiłam ją może razy czy dwa! Teraz już wiem, że idealna i trwała czerwień na ustach (i nie tylko) to wyłącznie szminka od Rimmel. Tylko w przypadku tej szminki mam 100% pewność, że moje usta będą wyglądać obłędnie przez wiele godzin.
 Ardell Natural Demi Wispies Black (para / ok 15 zł w internecie)
Niestety natura nie obdarzyła mnie bujnymi i pięknymi firankami rzęs. Sztuczne rzęsy dają naprawdę efekt wow szczególnie w makijażu wieczorowym, ale jednak są troszeczkę problemowe w aplikacji i jednak widoczne. Rzęsy Ardell to już zupełnie inna bajka! Niezwykle łatwo się zakładają, lekko i idealnie noszą, wyglądają niezwykle naturalnie jak na sztuczne rzęsy. Świetny, koci kształt. Mają bardzo cieniutką żyłkę dzięki czemu bardzo łatwo ją ukryć. Według mnie powinny być pierwszym wyborem dla początkujących z sztucznymi rzęsami, bo prawie same się nakładają. Do tego są bardzo trwałe, bo te, które widzicie na zdjęciu były już używane kilkakrotnie i nadal są w dobrym stanie. Można je nawet delikatnie czyścić w płynie do demakijażu i będą jak nowe. Szkoda, że moje własne, prawdziwe rzęsy nie są takie jak te Ardell… :/
Oriflame Neo Chic Nail Polish w kolorze Mint Pear (szt. / 20 zł)
Wreszcie znalazłam idealny odcień mięty! Przepiękny, pastelowy, kremowy kolor mięty. Nie za niebieski, nie za zielony. Wystarczą tylko dwie warstwy do pełnego krycia i trzyma się niezwykle długo na pazurach. Wygląda kobieco, świeżo i elegancko. Idealny na lato i nie tylko…
Przejdźmy teraz do pielęgnacji. Tym razem sprawdziły się u mnie kosmetyki dość tanie, łatwo dostępne, drogeryjne lub z katalogów. Tanie nie znaczy gorsze…
L’oreal Elseve Eliksir Upiększający dla włosów farbowanych (100 ml / ok 40 zł)
To jest mój HIT TEGO ROKU! Olejków wszelkiej maści bałam się jak diabeł święconej wody. Tłuste, obciążają włosy, można je stosować jako kuracja, ale na noc. Takie działanie nie przy mojej fryzurze. I oto objawienie! Kupiłam ten olejek przy okazji promocji w SuperPharmie. Po pierwszym użyciu zakochałam się i tak jesteśmy razem dzień w dzień już od pół roku. Bogata formuła o lekkiej, nietłustej konsystencji doskonale odpowiada na potrzeby włosów farbowanych, chroniąc je przed negatywnym działaniem promieni słonecznych oraz wypłukiwaniem się koloru. Podkreśla żywy i wyrazisty kolor, pielęgnując, dyscyplinując i dodając włosom blasku oraz miękkości bez obciążania fryzury! Powstał z unikalnego połączenia sześciu ekstraktów z olejków kwiatowych (lotos, rumianek, gardenia tahitańska, maruna, róża oraz len). Można ją stosować codziennie: na suche włosy chroniąc podczas stylizacji oraz aby je wygładzić, nadać blasku, na mokre włosy, aby ułatwić rozczesywanie, chronić przed gorącym powietrzem suszarki czy też jako codzienna odżywka bez spłukiwania lub jako wyrafinowane wykończenie fryzury dla nadania połysku i zdyscyplinowania włosów. We wszystkich tych trzech kombinacjach sprawdza się świetnie, ale w przypadku moich krótkich włosów najlepszy efekt jest gdy nakładam ten eliksir na mokre włosy. Na suche włosy efekt jest na tyle mocny (włosy bardzo miękkie, błyszczące, lekkie, sypkie), że utrudnia to mi układania mojego irokeza. Ale dla właścicielek długich włosów to będzie najlepsza metoda na ten olejek. Tak czy siak jak by go nie stosować jest GENIALNY! Do tego wszystkiego bardzo wydajny, bo obdarowałam nim parę osób, a nadal nie dotarłam nawet do połowy opakowania. Jedna lub dwie pompeczki jak dla mnie na co dzień wystarczą.
PharmaCF Venus Pianka do golenia z ekstraktem z żurawiny (200 ml / ok 5 zł)
Piankę Venus można dostać dosłownie wszędzie, nawet w hypermarketach. Tania i skuteczna. Wcześniej miałam wersje z melonem, ale dopiero ta z żurawiną tak naprawdę mnie zachwyciła. Pianka jest bardzo tania, wydajna, gęsta i świetnie trzyma się skóry przy depilacji. Wyciąg z żurawiny wzbogacony witaminą E ma silne działanie regenerujące i nawilżające jednocześnie. Składniki aktywne działają kojąco i łagodząco – skóra pozostaje optymalnie nawilżona, wygładzona i wyciszona. Zauważyłam nawet, że po goleniu z tą pianką odrastające włoski nie wrastają. Do tego ma świetny zapach owoców leśnych! Czego chcieć więcej?! 🙂
On Line Harmony Sól pieniąca do kąpieli Figa (600 g / ok 6,50 zł)
Dostałam ją do testów od Forte Sweden. Jak ją zobaczyłam to sobie pomyślałam: „Sól jak sól. Co może być bardziej odkrywczego w soli?”. Jednak po pierwszym użyciu miło mnie zaskoczyła. Sól bardzo ładnie rozpuszcza się w wodzie i lekko ją zabarwia na kolor różowy. Rzeczywiście się pieni choć jest to delikatna, miękka, mała pianka, która całkiem długo się utrzymuje. Głównie używam tej soli do moczenia nóg. Sól naprawdę odpręża i relaksuje. Bardzo dobrze zmiękcza skórę sprawiając, że jest bardzo delikatna w dotyku. Ekstrakt z figi znany jest ze swoich właściwości zmiękczających, dogłębnie nawilżających naskórek i nadających mu jedwabistą gładkość. Efekt naprawdę niesamowity – nogi mięciutkie, delikatne, jakby pokryte niewidzialną balsamową otoczką. W wersji do kąpieli zastąpi nam sól i płyn do kąpieli i balsam, bo to produkt prawie 3 w 1. Moja wersja z figą ma dość specyficzny, bardzo słodki, landrynkowy zapach, ale bardzo przyjemny i relaksujący. Następnym razem gdy będziecie kupować sól to sięgnijcie po tą! Wasz portfel będzie Wam wdzięczny, ciało przepięknie zadbane, a umysł zrelaksowany.
Bourjois Express Eye Makeup Remover (200 ml / ok 17 zł)
Moje poszukiwania idealnej dwufazówki do zmywania mojej wodoodpornej maskary nadal trwają i na razie zatrzymały się na kosmetyku od Bourjois. Idąc tropem mojej ukochanej wody micelarnej właśnie od Bourjois, która miesiąc w miesiąc jest na mojej łazienkowej półce (KLIK), pomyślałam, że sięgnę po jej dwufazowego brata. Okazało się, że i płyn dorównuje jakością wodzie micelarnej. To co najbardziej przypadło mi do gustu to to, że płyn nie jest tłusty i nie zostawia białej mgły na oczach jak większość dwufazówek. Twarz nie jest po nim ani lepka, ani tłusta, nie ma żadnego nieprzyjemnego filmu na skórze. Za taką samą cenę jak większość dwufazówek dostajemy dwa razy większą pojemność co jest na duży plus. Radzi sobie świetnie ze zmywaniem każdego rodzaju kosmetyków kolorowych, ale czy jest taki ekspresowy przy zmywaniu wodoodpornego makijażu?! Tu bym się jednak kłóciła. Wprawdzie daje sobie radę z produktami wodoodpornymi, ale trzeba dać mu trochę czasu żeby je rozpuścił i usunął, więc nie unikniemy pocierania wacikiem. Do zwykłego makijażu jest idealny, zmywa wszystko za jednym dotknięciem wacika. Także jest to bardzo dobra dwufazówka, która jest pozbawiona minusów przeciętnego płynu dwufazowego, ale ma drobne problemy z makijażem wodoodpornym…
Bourjois Fresh Cleansing Gel (150 ml / ok 13 zł)
Swoją rodzinkę burżujów powiększyłam o jeszcze jednego członka gdy poszłam do Rosska po coś do mycia buzi. Przeczytawszy opis na odwrocie tubki: „Odświeżająco – oczyszczający żel wzbogacony o ekstrakt z ogórka. Sprawia, że cera jest idealnie czysta a skóra nawilżona i odświeżona. Nie zawiera alkoholu. Dla wszystkich rodzajów cery” pomyślałam, że to brzmi całkiem ciekawie i dość prosto, a nie miliony obietnic co ma robić żel do mycia twarzy. Produkt jest w postaci żelu, a w kontakcie z wodą na twarzy zamienia się w emulsję więc się nie pieni a zamienia się w taki rodzaj mleczka myjącego. Ma bardzo świeży zapach (dobrze, że nie ogórkowy, bo osobiście go nie znoszę). Twarz po użyciu jest czysta, świeża, nie przesuszona. Bardzo przyjemny, prosty, zwykły, nieskomplikowany żel do mycia twarzy choć muszę przyznać, że parę razy przy mojej cerze mieszanej miałam taki trochę niedosyt i uczucie nie idealnej czystej skóry więc dla cery tłustej i trądzikowej może być zdecydowanie za słaby.
Oriflame Pure Skin Shine Control Cream (50 ml / 23 zł)
Wreszcie znalazłam mój idealny, matujący krem na dzień pod makijaż. Pewnie nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi w katalogu więc całe szczęście, że dostałam go do testów. Właśnie tak odkrywa się perełki wśród kosmetyków. Efekt matowienia jest genialny. Bardzo łatwo go zauważyć gdy nałożymy go na błyszczącą się buzię. Nakładasz i buzia od razu jest matowa, sucha i gładka. Nie trzeba czekać aż się wchłonie i zadziała. Ten krem robi to za pstryknięciem palcami. Matuje, ale przy tym jest bardzo komfortowy w noszeniu. Skóra na twarzy nie jest ściągnięta czy przesuszona ani też nie reaguje nadmierną produkcją sebum. Efekt matu i nawilżenia na raz? Z tym kremem to możliwe! Świetnie współgra z różnymi podkładami: nie rolują się, nie zmieniają koloru czy konsystencji. Dla mnie osobiście idealny krem na dzień. Tego efektu właśnie oczekuję. Efekt utrzymuję się mniej więcej 8 – 10 godzin. Jeśli chodzi o inne jego właściwości jak zmniejszenie porów czy zapobieganie powstawaniu wyprysków to powiem szczerze, że minimalne efekty są, ale głównym jego atutem jest MAT, MAT i jeszcze raz MAT! Tubeczka jest dość mała i poręczna, ma 50 ml kosmetyku. Krem w swojej konsystencji jest dość tępy w nakładaniu, ale nie jest to jego wadą. Jedyne co mi osobiście przeszkadza to zapach. Dość dziwaczny zapach (mi się kojarzy Z zapachem palonego wosku na cmentarzu – sorry za skojarzenia), który naprawdę może przeszkadzać, ale to tylko jedyny jego mankament. Posiadaczki skóry mieszanej – powinnyście go spróbować! Będziecie zadowolone! 🙂
Avon Planet Spa Luksusowy żel wygładzająco – rewitalizujący na okolice oczu z ekstraktem z czarnego kawioru (15 ml / 25 zł)
Wypaczyłam go parę miesięcy temu na jakieś promocji za 5 zł nie wiedząc o nim nic. Czekał na swoją kolej. Wzięłam go ze sobą na wyjazdowy urlop. Mały, niepozorny, z dość długaśną nazwą, ale…. okazał się bardzo dobrym kosmetykiem. Jestem kobietą jeszcze przed 30-stką więc jeszcze nie mam potrzeby stosowania kosmetyków stricte liftingujących i wygładzającyh, ale przez to, że dużo się maluje parę zmarszczek wokół oczu mi przybyło.  Ten żel to taka lekka forma wygładzającego kremu pod oczy. Faktycznie jest skuteczny, zauważyłam lekkie spłycenie zmarszczek pod oczami choć to nie jest spektakularny efekt na który musimy sobie poczekać przynajmniej miesiąc. Nadaje się zarówno pod oczy jak i na powieki, nie podrażnia śluzówki oka nawet jak dostanie się przed przypadek. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu. Ma bardzo ciekawy wygląd, bo jest to przeźroczysty żel opalizujący na fioletowo i złoto i myślałam, że tak samo będzie świecić się skóra, ale na skórze jest kompletnie bezbarwny. Fajne zakończenie tubeczki ułatwia aplikację pod oczami (taka końcówka jak przy zwykłych błyszczykach w tubkach). Niby taki niepozorny, a jednak siłę ma! Polecam spróbować przy kolejnej promocji za 5 zł ;P
To na tyle moich hitów ostatnich miesięcy. Mam nadzieje, że Was nie zanudziłam i dzięki temu wpisowi znalazłyście coś ciekawego dla siebie 🙂
A co Was ostatnio miło zaskoczyło?! Myślałyście, że to nic takiego, a tu… niespodzianka. Podzielcie się tym ze mną w komentarzach. Chętnie poczytam….

Wszystko o: L’oreal Feria Preference – jak stosować, efekt farbowania odcieni P67, P76, P78

Witajcie :o)

Zaraz po cieniach Inglota i makijażach jest to najczęściej poruszany przez Was temat w wiadomościach prywatnych, komentarzach i na Facebooku. A mowa o…
L’oreal Féria Préférence

W tym wpisie dowiecie się o niej wszystkiego – zaczynając od tego jak ją stosować po najważniejsze efekt farbowania na włosach.

Jestem miłośniczką rudości i czerwieni na włosach, ale każda z Nas, która choć raz spróbowała tych kolorów wie jakie są one ulotne. Kolor czerwieni ma swoją specyficzną budowę molekularną i jest najszybciej blaknącym kolorem. I to nie tylko w fryzjerstwie, ale też w lakiernictwie, tekstyliach itd. Jest bardzo podatnym kolorem na promienie UV i wypłukiwanie przez wodę. 

Dlatego znalezienie farby do włosów, której intensywny i pełen blasku kolor utrzymywał by się tygodniami graniczy z cudem. Jednak cuda się zdarzają 🙂 Ten cud ma na imię L’oreal Féria Préférence!
Długotrwały, lśniący kolor pełen blasku i intensywności przez 6 tygodni, a nawet do 8 tygodni – czy to możliwe?! TAK!!! 🙂

W palecie L’oreal Féria Préférence dostępne jest 6 odcieni rudości i czerwieni:
  • P37 Pure Plum Power Intesywna Ciemna Czerwień
  • P46 Pure Ruby Power Intensywna Głęboka Czerwień
  • P67 Pure Scarlet Bardzo Intensywna Czerwień
  • P76 Pure Spice Płomienna Czerwień
  • P74 Mango Intensywna Miedź
  • P78 Pure Paprika Bardzo Intensywna Miedź 
Wypróbowałam trzy z nich (te wytłuszczonym drukiem). Co warto wiedzieć o tej farbie?

Zacznijmy od początku. Farba kosztuje 30 – 35 zł. W pudełku z farbą znajdziemy następujące składniki: 1 tubkę kremu koloryzującego, 1 tubę kremu utleniającego, 1 tubkę odżywki wielorazowego użytku, 1 parę czarnych rękawiczek oraz 1 instrukcję obsługi. 
Wystarczy wycisnąć tubkę kremu koloryzującego do butelki z kremem utleniającym, zakręcić i mocno potrząsając wymieszać całość. Mieszanka z koloru biało-perłowego zmienia się w pomarańczową i dość mocno się rozgrzewa. 
Konsystencja mieszanki jest bardzo kremowa i gęsta, coś jak budyń. Butelką, która jest jednocześnie wygodnym dozownikiem farby nakładamy ją na włosy i pozostawiamy na 35 minut jak to zaleca producent. Jeśli chcecie uzyskać ciemniejszy i intensywniejszy kolor (jak ja to robię) pozostawcie mieszankę nawet do 45 minut. 
Na moje krótkie włosy wystarcza połowa ilości już gotowej mieszanki także wydaje mi się, że całe jedno opakowanie wystarczy na włosy o długości do ramion. 
Trzy BARDZO WAŻNE FAKTY o tej farbie:
  • Jest to typowa farba mocno chemiczna, zawiera amoniak itd. więc jeśli macie zamiar użyć ją pierwszy raz pamiętajcie o teście na niewielkim fragmencie skóry głowy. Jeśli możesz być lub jesteś uczulona na składniki farb, producent ostrzega i mówi wyraźnie, aby zrobić test na skórze głowy i zostawić na 48h. Wtedy wiadomo czy nie wyjdzie wysypka alergiczna lub opuchlizna. Zawsze trzeba tak postępować z farbami jeśli pierwszy raz ich używamy danej marki. Jeśli okaże się, że żaden składnik nas nie uczula możemy stosować bez obawy. ALE TRZEBA PAMIĘTAĆ O TEŚCIE! 
  • Producent każe trzymać ją na głowie 35 minut. Jeśli masz dość podatne włosy na farbowanie lub siwe włosy i chcesz uzyskać jaśniejszy odcień niż głęboki odcień trzymaj ją na głowie zdecydowanie krócej – ok 25 -30 minut. Jeśli jednak chcesz efekt bardzo głębokiego koloru potrzymaj ją nawet 45 minut na głowie wtedy będą naprawdę ciemne. Jeżeli wahasz się pomiędzy 2 odcieniami, wybierz odcień jaśniejszy. Jeśli masz dużo siwych włosów, po zastosowaniu danego odcienia efekt koloryzacji będzie bardziej intensywny
  • Przez to, że ta farba jest bardzo gęsta, jak krem nie wystarczy ją tylko równomiernie nałożyć pędzlem na głowę ponieważ mogą porobić się prześwity i farba nierównomiernie rozłoży się na włosach ponieważ nakładamy ją na suche włosy, przez co mogą tworzyć się placki nie do farbowanych włosów. Jest na to sposób – gdy już ją nałożysz na całe włosy, rękoma wykonaj ruchy jak byś myła włosy, dokładnie miejsce w miejsce wmasuj farbę we włosy wtedy farba równomiernie się rozłoży. NIE POMIŃ TEGO KROKU! Farba się nie pieni, nie spływa z włosów ani nie kapie.  
Więc jeśli jest to typowa, chemiczna farba to co sprawia, że kolor utrzymuje się dłużej? Opatentowane Barwniki Wysokiej Odporności Féria Préférence wnikają wgłąb włosa, zapewniając niezwykle intensywny kolor o lśniącym połysku i niezwykłej trwałości, wyrazisty także na ciemnych włosach. Odżywka Upiększająca Kolor przeznaczona do wielokrotnego zastosowania chroni intensywność Twojego koloru, nadając włosom miękkość i jedwabistość. Przeznaczona do wielokrotnego stosowania, z każdą aplikacją przedłuża piękno i intensywność Twojego koloru, już od 1. dnia po koloryzacji.
Przyczyną sukcesu tej farby jest zdecydowanie Odżywka Upiększająca Kolor do wielokrotnego zastosowania. Zrobiłam eksperyment: przez cały miesiąc po koloryzacji nie używałam tej odżywki. Efekt?! Kolor wyblakł i zrobił się matowy już po 3 tygodniach! Także widać jak na dłoni, że sama odżywka przedłuża żywotność koloru aż DWUKROTNIE! 
Odżywka ma 54 ml, więc wystarczy na 6 tygodni kuracji. Wystarczy jej odrobina (wielkości orzecha włoskiego), aby pokryć całe włosy, więc jest bardzo wydajna. Większość farb ma maleńką 5 ml saszetkę z odżywką na raz zaraz po koloryzacji lub nie mają jej wcale!  
Stosuję ją zaraz po koloryzacji nakładając na 2 minuty jak każe producent, a później nakładam ją po każdym myciu włosów – wystarczy nawet 30 sekund na głowie i spłukuję. To wystarczy, aby kolor utrzymał się 6 tygodni. Włosy dzięki niej są pełne blasku i refleksów, lśnią i są cudownie, jedwabiście  miękkie. Odżywka wzbogacona jest o filtry UV oraz witaminę E. 
A teraz NAJWAŻNIEJSZE – efekt farbowania trzema odcieniami rudości i czerwieni. 


Ważna informacja: mój naturalny kolor włosów to SZATYNKA! Więc kolorem wyjściowym jest jasny brąz i efekty, które tu zobaczycie są uzyskane dla przedziału na pudełku dla ciemny blond do jasny brąz!


P67 Pure Scarlet Bardzo Intensywna Czerwień to odcień prawdziwej, czystej, dość żywej czerwieni, ale w odcieniu wina. Jeśli potrzymacie ją dłużej na głowie wyjdzie kolor głębokiego wina!


P76 Pure Spice Płomienna Czerwień to idealna mieszanka czerwieni i rudości. Tak naprawdę jest to czerwień, ale z dużą domieszką rudości co daje efekt mocnego, wyrazistego koloru. 


P78 Pure Paprika Bardzo Intensywna Miedź to po prostu mocna marchewa! Kolor bardzo intensywny, wręcz żarówiasty, rzadko spotykany na drogeryjnych półkach. 


Trwałość koloru jest troszeczkę różna pomiędzy odcieniami. Najbardziej trwały (woda przy myciu włosów w ogóle nie jest zafarbowana, kolor wytrzymuje do 7 – 8 tygodni nawet) jest odcień P78 Pure Paprika Bardzo Intensywna Miedź. Najszybciej matowieje i płowieje (jakieś 4 – 5 tygodni) P67 Pure Scarlet Bardzo Intensywna Czerwień. Gdzieś po środku pasuje się (ok 6 tygodni trwałości) odcień P76 Pure Spice Płomienna Czerwień. A wszystko to dlatego, że czym odcień bardziej czerwony, zawiera więcej czerwonego pigmentu tym szybciej płowieje przez promienie UV oraz szybciej wypłukuje się przez wodę. Znacznie trwalsze są rudości i dlatego kolor P76 Pure Spice Płomienna Czerwień dzięki domieszce rudości jest znacznie trwalsza niż jej siostra P67 Pure Scarlet Bardzo Intensywna Czerwień, która jest klasyczną czerwienią. 

Ale jest jeszcze jedno pytanie. Czy oprócz intensywnego koloru przez 6 tygodni coś jeszcze daje ta farba? Oczywiście… Kolor nie tylko jest intensywny i głęboki, ale też pełen połysku, blasku i refleksów. Kolor nie jest płaski i dzięki odżywce nie ma efektu hełmu na głowie. Włosy są jedwabiście miękkie i gładkie. Świetnie się układają i zachowują się jak by nigdy nie były farbowane. 

Zużyłam już dziesiątki opakowań tej farby, farbuję się w odstępach 5 – 6 tygodniowych i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że mimo tego, że jest to farba chemiczna NIE NISZCZY WŁOSÓW!!!

Mój IDEAŁ!!! 😀

Wybaczcie dość długi wpis, ale chciałam Wam podać najdrobniejsze szczegóły o tej farbie, bo dużo o nią pytacie. Teraz macie odpowiedź na wszystkie Was nurtujące o niej pytania. Mam nadzieję, że przyda się dla potomnych… 🙂

Makijaż: Wieczorowe Smokey Eyes L’oreal Color Infaillible 014 Eternal Black

Witajcie :o)

Odkąd w mojej kosmetyczce pojawił się cień L’oreal Color Infaillible 014 Eternal Black stał się moim ulubieńcem do wieczorowego Smokey Eyes. 

L’oreal Color Infaillible 014 Eternal Black to matowa czerń ze srebrnym brokatem idealna do klasycznego dymka pasującego do małej czarnej na każde eleganckie, wieczorowe wyjście. 


Jeśli chodzi o wielkie wejście nie żałowałam sobie kosmetyków na ten makijaż. Ma być bardzo trwały i wytrzymać całą noc.

W pierwszej kolejności zaczęłam od oczu, żeby uniknąć osypywania się cienia na podkład. Na powieki nałożyłam bazę od cienie (Dax Cosmetics Cashmere Eyeshadow Base), aby podbić kolor cienia oraz przedłużyć trwałość makijażu oka. Na całą powiekę ruchomą do załamania powieki nakładam matową czerń z brokatem (L’oreal Color Infaillible 014 Eternal Black), a następnie rozcieram ją ku brwi matowym, cielistym cieniem (Inglot 353 M). Rozcieram tak długo, dokładając na przemian czerni i cielistego cienia, aż uzyskam efekt pięknego dymka. Dolną linię rzęs traktuję tak samo. Wewnętrzne kąciki rozświetlam drobno zmieloną perłą (HEAN Loose Eyeshadow Intensywnie Kryjące Perły Sypkie nr 259 Frozen White). Na linię wody nakładam czarną kredkę (Avon SuperShock Eyeliner Pencil Black) a rzęsy mocno tuszuję (Yves Rocher Lash Plumping Mascara Waterproof). 

Na strefę T nakładam bazę matującą (Mariza Selective Matująca baza pod makijaż), następnie mocno kryjący podkład (La Roche – Posay Toleriane TEINT FLUID), pod oczy o ton jaśniejszy korektor (Mineralny korektor Maybelline Pure Cover Mineral), wszystko fiksuję pudrem (Mariza Selective Matujący puder ryżowy). Twarz konturuje bronzerem (W7 Honolulu Bronzer + MARIZA GLAMOUR LINE Rozświetlająca pryzma do makijażu nr 7108), a policzki rozświetlam lekkim, przygaszonym różem (Inglot Róż do policzków nr 59). Brwi przyciemniam i poszerzam, aby były wyrazistsze cieniem do brwi (Inglor Cień do brwi nr 560), a zbyteczny nadmiar wyczesuje bezbarwnym żelem (Miss Sporty Just Clear Mascara). 



Jeśli chodzi o usta tutaj postawiłam na dobrą starą zasadę: do mocnych oczu delikatne usta. Użyłam beżowo-różowej pomadki nude (Celia Nude Pomadka-Błyszczyk nr 602), a na nią dla dodatkowego błysku pół-transparentny błyszczyk (2True Plumptuous Lip Gloss nr 10).
Efekt mieniącego się brokatu na oczach najlepiej jest widoczny w sztucznym świetle więc na fotkach trudne to uchwycenia, ale wierzcie mi na słowo, że wygląda obłędnie. Jeśli chcecie mieć taki jeden cień tylko na wielkie wyjścia, który Was nie zawiedzie i pięknie będzie się prezentował to polecam Wam gorąco L’oreal Color Infaillible nawet za jego regularną cenę. 

Kosmetyczne HITY i KITY Grudzień 2012

Witajcie 🙂

Z roku 2012 został mi jeszcze jeden miesiąc do opisania a mianowicie Grudzień. Później szykuje jeszcze tylko ulubieńców całego 2012 roku jako podsumowanie i takim sposobem wreszcie będzie porządek na blogu i zaległości nadrobione.



La Roche – Posay Toleriane TEINT FLUID (30 ml / ok. 80 zł)


 W tym podkładzie zakochałam się na dobre! Pisałam o nim już w Hitach Listopad 2012 (KLIK). Jestem uzależniona od jego właściwości pielęgnacyjnych oraz krycia. Twarz w tym podkładzie wygląda jak z Photoshopa. Grudzień oczywiście jest miesiącem świątecznym i każda z nas chce wyglądać perfekcyjnie i obłędnie. Dzięki temu podkładowi moja cera wyglądała pięknie! Jednak jest to dość ciężki podkład więc pewnie w letnie dni się nie sprawdzi, ale w zimowe, gdy temperatury są naprawdę niskie mam poczucie, że pielęgnuje moją twarz jak krem nawilżający i chroni przed mrozem. To może wydawać się dziwne, ale moja skóra naprawdę to czuje. 

W7 HONONULU Bronzer (6 g / 14,50 zł)

Dzięki temu bronzerowi polubiłam konturowanie. Teraz to takie proste! Kiedyś bałam się bronzerów, bo nie wyglądały na twarzy naturalnie. Jednak zawsze tą „linię” było widać. Honolulu rozprowadza się gładko i miękko, bardzo łatwo zatrzeć granice, a makijaż staje się tak naturalny, że prawie niewidoczny, a efekt konturowania pozostaje. Mój kosmetyk ROKU 2012 i pewnie jeszcze dłużej. Pełna recenzja tutaj. 

  Balneokosmetyki Biosiarczkowy Żel głeboko oczyszczający do mycia twarzy Cera mieszana i tłusta (200 ml / 28 zł)

W tym roku miałam już mnóstwo żeli i pianek do mycia twarzy. Każdy produkt w jakimś stopniu spełnił swoją role, czasami lepiej a czasami gorzej. Teraz gdy używam Biosiarczkowego żelu z Balneokosmetyki wszystkie inne żele wydają mi się przy nim beznadziejne. Teraz znam ten najlepszy, produkt na szóstkę. Strasznie się cieszę, że znalazł się w GlossyBoxie, bo możliwe, że nigdy nie wpadłby mi w ręce. Wszystko co pisze producent to prawda, a mianowicie: „Głęboko oczyszczający żel do mycia twarzy polecany jest do codziennej pielęgnacji cery z problemami. Dzięki wyjątkowo delikatnym substancjom myjącym żel dokładnie oczyszcza skórę z wszelkich zanieczyszczeń, nie podrażniając jej i nie powodując wysuszenia, a także odblokowuje pory, chroniąc przed powstawaniem zaskórników i wągrów. Specjalnie opracowana formuła, bogata w wodę siarczkową, borowinę i ekstrakt z kory wierzby pomaga usunąć nadmiar tłuszczu z powierzchni skóry i reguluje pracę gruczołów łojowych, zmniejszając wydzielanie sebum odpowiedzialnego za świecenie się skóry. Skutecznie zwalcza pryszcze i zapobiega powstawaniu nowych zmian trądzikowych. Dodatkowo drobinki jojoba głęboko oczyszczają i pielęgnują, zapewniając optymalne wygładzenie i nawilżenie skóry. Regularne stosowanie żelu poprawia kondycję i wygląd skóry, pozwala na skuteczną walkę z objawami trądziku i nadmiernym błyszczeniem się skóry. Sprawia, że pory stają się mniej widoczne, skóra jest lepiej oczyszczona i wygląda zdrowo.
 
Substancje aktywne: najsilniejsza na świecie woda siarczkowa – bardzo silnie zmineralizowana woda lecznicza o wyjątkowo wysokiej zawartości bioaktywnej siarki oraz innych mikro i makroelementów takich jaki: sód, wapń, magnez, potas, chlor, brom, jod, ekstrakt z kory wierzby – zawiera kwas salicylowy, który złuszcza, przyspiesza odnowę naskórka i działa antybakteryjnie, termoaktywna borowina – biologicznie czynny rodzaj torfu. Zawarte w niej kwasy organiczne i sole nadają jej właściwości przeciwzapalne, ściągające, rozgrzewające i bakteriobójcze, jojoba – zawarte w żelu drobinki jojoba głęboko oczyszczają i pielęgnują, zapewniając optymalne wygładzenie i nawilżenie skóry. Działa hamująco na naturalne wydzielanie sebum.

Jeśli macie problemy z Waszą mieszaną i tłustą cerą wypróbujcie ten żel. Polecam Wam go z całego serca, bo naprawdę działa! Nie zawiedziecie się! Ja osobiście na pewno kupię kolejne opakowanie. 

Dax Cosmetics Cashmere Eyeshadow Base (7 g / 27 zł)

Miałam już wiele różnych baz, każda była dobra, ale i każda miała jakieś wady. Dax Cosmetics spisał się na 6+. CASHMERE Eyeshadow Base jest bez wad i ma wszystko to czego od zawsze szukałam w bazach. Jest to baza pod cienie do powiek, o neutralnym, cielistym kolorze i delikatnej, kremowej konsystencji. Baza wygładza skórę powiek i wyrównuje jej koloryt, ułatwia rozprowadzanie cieni i kredek, zapobiega ich osypywaniu się, a także intensyfikuje ich kolor. Dzięki zastosowaniu bazy cienie nie ścierają się ani nie rolują w załamaniach powiek, a makijaż oka utrzymuje się aż do 15 godzin. Musicie ją mieć jeśli zależy Wam na perfekcyjnym makijażu oczu. Oczywiście ogromne opakowanie 7 g starczy mi pewnie na parę lat, ale jak sięgnę dna to na pewno kupię następne. Cudowna baza! 🙂
  
Chloé Woda perfumowana (30 ml / 230 zł; 50 ml / 320 zł; 75 ml / 395 zł)

Mój zapach grudnia! Zakochałam się w tym zapachu. Zapach Chloé to współczesna interpretacja róży o francuskim uroku – klasyczna róża została w sposób absolutnie genialny zinterpretowana poprzez współczesny zapach, który jest lekki i jednocześnie ciepły, elegancki i zarazem bardzo uwodzicielski. Porywająca esencja powstała z połączenia nut roślinno-pudrowych z energicznymi akcentami piwonii, liczi oraz wiosennej świeżości frezji. Zwiewne, kokieteryjne nuty wysokie stanowią podstawę jedynego w swoim rodzaju zmysłowego zapachu róży, który wydobywa się z aksamitnego środka kwiatu. Pojawiają się także oszałamiające nuty magnolii i konwalii, a całości dopełnia ciepłe tchnienie ambry i eleganckiego drewna cedrowego. Pewnie niektórym z Was nie przypadnie do gustu ponieważ jest to bardzo słodki zapach, ciężki a jednocześnie lekki i kobiecy! Idealnie opisuje mnie samą. Warto psiknąć się w drogerii i ponosić przez parę godzin, bo dopiero wtedy rozkwita jak róża. Tylko ta cena :/

L’oreal cień Color Infaillible nr 14 Eternal Black (3,5 g / 36 zł)

Powiem Wam, że jako maniaczka cieni do powieki próbowałam już wszystkiego i nie myślałam, że może mnie coś jeszcze w tej kwestii zaskoczyć. Ale człowiek uczy się całe życie… L’oreal zaskoczył mnie swoją innowacyjnością. Cienie do powiek Color Infaillible zawierają 4 razy więcej substancji wiążącej niż klasyczne cienie w kamieniu czy pigmenty. To nadaje im konsystencję pośrednią między pudrem a kremem i sprawia, że cienie są delikatne i aksamitne a ich aplikacja niezwykle prosta. Dzięki czemu nie osypują się. W przypadku cienia w kolorze czarnym w dodatku z brokatem to wręcz niemożliwe, a jednak! Kolor jest intensywny, a brokat pozostaje na powiekach całą noc i dzień! Cienie Color Infaillible utrzymują się na powiece przynajmniej przez 15h (bo nigdy nie miałam dłużej cienia na powiekach), niczym druga skóra. Są odporne na ścieranie i wodę, lecz przy tym łatwe w demakijażu. Nie obsypują się, nie gromadzą się w załamaniu powieki. Moje świąteczne Smokey Eye tym cieniem wyglądało obłędnie! Genialny wynalazek tylko dlaczego musi tyle kosztować?! :/


CLARENA Stem Cells Cream Krem z roślinnymi komórkami macierzystymi (50 ml / 142 zł)

Marka Clarena to profesjonalne produkty do pielęgnacji skóry dobierane do klientek indywidualnie. To nie jest marka, której produkty znajdziecie w drogerii czy galerii. To marka profesjonalna więc oczekiwania jakie są stawiane jej produktom są postawione bardzo wysoko. Krem z roślinnymi komórkami macierzystymi… hmmm jak to górnolotnie brzmi! A tak naprawdę to krem, który dzięki komórkom macierzystym stymuluje odnowę naskórka oraz syntezę kolagenu i elastyny. Anti-leukina 6 ma za zadanie hamować powstawanie stanu zapalnego i zmniejszyć ryzyko podrażnień skóry. Naturalna betaina, skwalen i witamina E mają nawilżać, odżywiać i chronić przed degradacyjnym wpływem wolnych rodników. Dla zwykłej śmiertelniczki brzmi to wszystko kosmicznie prawda?! Niestety za słowami nie idą efekty. Jak by ten krem zrobił mi jakąś „krzywdę” mogłabym go chociaż objechać, a tak nie robi NIC! Wielkie NIC! Tak szybko się wchłania, że po 2-3 minutach nie ma śladu, że nakładałyśmy krem. Nie nawilża, nie zmniejsza stanu zapalnego, nie ma żadnego odczuwalnego efektu zaraz po nałożeniu kremu, ani po jego dłuższym stosowaniu, a używałam go 1,5 miesiąca (zużyłam całe 30 ml próbki). Także nie zrobi Wam krzywdy, ale za porażającą kwotę 142 zł nie robić nic to grzech!

GlySkinCare Hydrating Eye Cream Krem pod oczy (EyePro™ 3X Complex) (15 ml / 40 zł)


Bardzo lubię jak w GlossyBoxach są kremy po oczy i do tego marek, których nie znam. Mam okazję przetestować coś nowego, świeżego. Jak zobaczyłam nazwę GlySkinCare nic mi to nie mówiło. Firma ta ma w swojej ofercie program odnowy skóry, w którego skład wchodzą kosmetyki. Cały program podzielony jest na etapy. Krem Hydrating Eye Cream zawiera się w etapie 3 czyli HydroStep. Nawilżanie. Krem ten dzięki zawartości EyePro™ 3X Complex ma poprawiać mikrocyrkulację, przez co zmniejsza opuchliznę oraz redukuje cienie pod oczami. Krem ma powstrzymywać procesy starzenia, poprawiając sprężystość i nawilżenie delikatnej skóry wokół oczu. Zadanie tego kremu to poprawić nawilżenie skóry wokół oczu, poprawić sprężystości skóry wokół oczu, redukcja cieni i opuchlizny pod oczami. Pierwsze co rzuciło mi się w oczu to konsystencja tego kosmetyku – bardzo rzadki, lejący się krem, prawie jak woda. Nakładając go pod oczy dosłownie w 1-2 sekundy się wchłania pozostawiając skórę taką suchą i napiętą. Po kilku minutach po zastosowaniu tego kremu miałam uczucie piasku w oczach i pieczenie. Oba efekty czyli napięta skóra i piasek w oczach, dają nieprzyjemny rezultat, który jest dyskomfortem dla oczu i skóry wokół nich. Stosowanie go na dłuższą metę było męczarnią dla oczu. Chciałam dać mu szansę, ale niestety to nie jest dobry kosmetyk. Lepiej w niego nie inwestować, nie warto. 

Essence Maskara Multi Action Blackest Black (szt. / 10 zł)


Czyli kultowa maskara Multi Action od Essence w wersji najczarniejszej z możliwych. Kupiłam ją tylko dlatego, że gdzie nie wejdę na jakiegokolwiek bloga Multi Action jest wychwala. Multi Action jest wielofunkcyjną maskarą, aby uzyskać efekt nadzwyczajnego pogrubienia, podkręcenia i wydłużenia rzęs czyli 3w1. I teraz rodzi się pytanie: czy wersja podstawowa (czyli ta z różowym wzorem) też jest taka sama jak ta czy tylko wersja z głęboką czernią jest taka do kitu?! Nie wiem i chyba już nie sprawdzę. Wiem tylko, że Blackest Black jest kiepska! Jakoś specjalnie czarniejsza nie jest (ma taki szarawy odcień), okropnie skleja rzęsy, bardzo szybko wysycha od pierwszego otwarcia tak, że po miesiącu miałam w niej już gluty, po paru godzinach osypuje się na policzki. Jakoś może ją zmęczę, ale na pewno do niej już więcej nie wrócę.

L’oreal FALSE LASH Telescopic (9 ml / ok. 55 zł)
Tak jak obiecałam odłożyłam ją na pewien czas i wróciłam ponownie z nadzieją, że będzie lepiej. Niestety nadal jestem na NIE! To co pisałam o niej poprzednim razem (Kosmetyczne HITY i KITY Listopad 2012) potwierdziło się. Zbyt wodnista, nie ma spektakularnego efektu tylko naturalny. Dla wielbicielek takiego looku pewnie będzie dobrym rozwiązaniem, ale dla dziewczyn, które (tak jak ja) naprawdę chcą, aby ich rzęsy były widoczne, bo same z siebie nie są czymś wybitnie urodziwym, będą bardzo niezadowolone. To będzie źle wydane 55 zł.

I znów jestem czerwona czyli… L’oreal Féria Préférence P67 Pure Scarlet Bardzo Intensywna Czerwień

WAŻNA INFORMACJA

Zanim zadasz pytanie w komentarzu przeczytaj wpis poświęcony wyłącznie farbie L’oreal Féria Préférence. Dowiesz się tam wszystkiego – zaczynając od tego jak ją stosować po najważniejsze efekt farbowania na włosach.

Jeśli po przeczytaniu tego wpisu nadal masz jakieś pytania wtedy pytaj – odpowiadam na wszystkie 😉

Witajcie :o)

Po każdej wizycie u fryzjera i tak czeka mnie zawsze farbowanie. Tym razem nie było inaczej. Poszłam oczywiście po swoją ulubioną farbę L’oreal Féria Préférence P78 Pure Paprika Bardzo Intensywna Miedź. (efekt na głowie KLIK) I już lądowała w koszyku… nagle mnie olśniło i sięgnęłam po czerwień, która stała zaraz obok czyli L’oreal Féria Préférence P67 Pure Scarlet Bardzo Intensywna Czerwień.
Byłam już czerwona nie cały rok temu (KLIK). Także czerwień na mojej głowie to nie nowość. Jednak farby L’oreal Féria Préférence to zupełnie inna jakość niż Syoss. O niebo lepsze…
Féria Préférence to naprawdę mocne i intensywne kolory. Kolor P67 Pure Scarlet Bardzo Intensywna Czerwień okazał się głęboką, winną czerwienią. Za długo ją trzymałam i wydaje mi się, że wyszłaby troszeczkę jaśniejsza gdybym dała jej faktycznie 35 minut, a nie 45. Tak czy siak kolor wyszedł obłędnie…

 Jak Wam się podoba?!

Następnym razem sięgnę chyba po coś bardzo jaskrawego. Może po kolorek P76 Pure Spice Płomienna Czerwień, bo też wpadł mi w oko…

Kosmetyczne HITY i KITY Listopad 2012

Witajcie :o)

Pewnie wiele z Was jak zobaczyło w tytule postu LISTOPAD 2012 to złapało się za głowę, przecież to już było prawie trzy miesiące temu. Wszystko się zgadza, ale trochę „zaniedbałam” cykl KOSMETYCZNE HITY I KITY i teraz postawiłam nadrobić zaległości, aby na blogu był porządek i ciągłość notek. Także zapraszam Was w świat kosmetyków jeszcze w 2012 roku ;P



Tym razem nie będą dwie kategorie czyli HITY i KITY, lecz będzie jeszcze trzecia, którą nazwałam roboczo: „nie wiem czy HIT czy KIT?!”. Zacznijmy jednak od tych dobrych HITÓW:



La Roche – Posay Toleriane TEINT FLUID (30 ml / ok. 80 zł).
Mój ukochany podkład Pharmaceris F Fluid matujący z laktoflawiną SPF 20 powoli dotyka dna więc postanowiłam zaopatrzyć się w coś nowego. Przekonałam się, że warto zaufać jednak podkładom aptecznym. Zawsze chciałam przetestować Toleriane z La Roche – Posay. Nadarzyła się okazja, żeby kupić go w promocji. Początkowo byłam nim troszeczku zaskoczona, bo jest to naprawdę mocno kryjący podkład. Trzeba nauczyć się go dozować. Jest aż tak mocny, że nawet nie trzeba używać korektora pod oczy i na niedoskonałości. Podkład jest dedykowany do poprawiania wyglądu wszystkich niedoskonałości i ujednolica cerę dzięki dobrym właściwościom kryjącym. Wzbogacony o nowy, opatentowany środek nadający strukturę, ultra-łatwą w nakładaniu formułę można dostosować do swoich potrzeb, możemy ją też bez wysiłku rozprowadzić na skórze o niskiej tolerancji na kosmetyki, aby uzyskać rezultat naturalnego makijażu bez śladów i dać skórze długotrwały komfort. Dobrze tolerowany. Nie zatyka porów. Ochrona przed promieniowaniem UV SPF 25. 
Podkład ten spodoba się wszystkim tym z Was, które mają dużo do ukrycia (plamy po słoneczne czy mocne ślady po trądziku). Toleriane je zakryje, ale nie tworzy maski na twarzy. Składniki w nim zawarte ukoją Waszą skórę i zniwelują stan zapalny. Jest idealnym podkładem dla wrażliwców, jest jak kojący i treściwy krem, nie zatyka porów, ochrona SPF 25 uchroni waszą skórę przed szkodliwymi promieniami słonecznymi. Nie podkreśla suchych skórek czy wyprysków. Nie jest to podkład matujący więc należy go mocno przypudrować, ale wtedy bez świecenia wytrzymuje jakieś 6-7 godzin. Oczywiście trzeba używać go z umiarem, bo można z nim przesadzić i uzyskać efekt maski, ale z drugiej strony wystarczy naprawdę nie wielka ilość, żeby zakryć duże, rozległe niedoskonałości. Na razie jestem nim oczarowana i troszeczkę uzależniłam się od jego mocnego krycia. Mój Toleriane jest w odcieniu 11 czyli Clear Beige (Jasny Beż). Jest to odcień z dużą domieszką żółci i odrobiną różu. Ocieni jest 4 czyli 10, 11, 13 i 15. Odcień najjaśniejszy 10 spokojnie nada się dla bladolicych, bo nie jest pomarańczowy tylko czysto beżowy, bardzo jasny. 
W7 HONONULU Bronzer (6 g / 14,50 zł)
Zakochałam się w tym bronzerze! To jeden z najlepszych kosmetyków tego typu jakie miałam. Konturowanie twarzy tym kosmetykiem to czysta przyjemność. Kolor jest idealny, bo jest to mieszanka zimnego i ciepłego brązu co pozwoliło uniknąć uzyskania paskudnego pomarańczowego koloru. Bronzer jest matowy, bez drobinek, ale daje na skórze efekt satynowy. Nie można zrobić sobie nim krzywdy ponieważ pięknie i z łatwością się rozciera. Nie daje takiej wyraźniej kreski w miejscu nałożenia, a miękką plamę, która stapia się z naszą skórą. Pigmentacja też jest idealna – wystarczająco lekka do konturowania twarzy na co dzień dla uzyskania naturalnego efektu, ale na tyle mocna, aby stworzyć mocny efekt wieczorowy. GENIALNY BRONZER! Wszystko jest w nim idealne, nawet cena! POLECAM. 
Avon SuperShock Kredka żelowa do oczu (szt. / 25 zł)
Nie lubię eyelinerów w płynie ani w żelu ani w pisaku, nie umiem malować kresek i właściwie moje oko źle wygląda w graficznej kresce. Sprawa wygląda zupełnie inaczej jak sięgam po którąś z moim żelowych kredek z Avonu. Są stworzone dla moich powiek. Jeśli chcę uzyskać mocny efekt kreski, rozmytą kreskę, lekko pokreślić linię rzęs, trwałą kreskę na linii wodnej czy też otrzymać kolorową, wodoodporną bazę pod cienie – to wszystko zapewniają mi kredki SuperShock! Są wielofunkcyjne. Bardzo szybko zastygają na powiece stając się wodoodpornymi, a jednocześnie są tak miękkie, że lekko suną po powiece pod czas aplikacji. Kolory są świetne: Black – najczarniejsza z czerni jaką znam, Blackberry – fajne połączenie brązu/fioletu/burgundu, zaskoczycie niezwykłym kolorem, pięknie podkreśla zieloną i brązową tęczówkę, Golden Fawn – piękny, szampański odcień beżu na linię wody dla efektu powiększenia oka, Silver – mocno napigmentowane srebrno, idealne do rozświetlania wewnętrznych kącików lub zrobienia karnawałowej kreski. Jest jeszcze kobaltowy odcień, limitowany mam nadzieje, że kiedyś go dorwę. Na wiosnę wchodzą dwa nowe kolory, które muszą być moje. 
Yves Rocher Pogrubiający tusz do rzęs Sexy Pulp (szt. / 49 zł)

Swoją próbkę mam z jednego z GlossyBoxów. Kiedy zaczęłam go używać przypomniało mi się dlaczego lubię tak tusze do rzęs z Yves Rocher. Wszystko przez ich szczoteczki. Mają setki jak nie tysiące włosków, które perfekcyjnie rozczesują rzęsy. Bez żadnych grudek czy sklejania rzęs. Czerń tej maskary jest naprawdę czarna. Efekt tej maskary to oczywiście maksymalne pogrubienie rzęs i faktycznie taki efekt otrzymujemy. Jest tylko jeden minus tej maskary – niestety szczoteczka jest tak gigantyczna, że nie nadaje się do małych oczu, nie jest precyzyjna i trzeba nauczyć się ją obsługiwać. Mimo tej wady maskary z Yves Rocher są warte swojej ceny. Muszę wrócić do mojej ulubionej czyli Yves RocherLash Plumping Mascara.

Teraz niestety przejdżmy do tych, których nie polubiłam czyli KITY:


FlosLek LABORATORIUM Żel ze świetlikiem i aloesem do powiek i pod oczy (10 g / ok. 6 zł)

Mój największy zawód kosmetyczny tego roku! Sprawa jest naprawdę dziwna i zrobiłam nawet małe dochodzenie w tej sprawie. Ten żel był kiedyś moim ulubieńcem, kochałam go (recenzja KLIK). Kiedy poszłam do drogerii na półce były dwie wersje tego kosmetyku: w tubce 15 ml i w słoiczku 10 g. W słoiczku kosztował 6 zł, w tubce 7 zł więc sobie myślałam, że to to samo więc wzięłam w słoiczku. Jakież było moje zdziwienie, że TO NIE JEST TO SAMO! Przeszperałam stronę Flosleku i co się okazało? Ten w tubce (w którym się zakochałam) jest z serii FlosLek PHARMA, a ten w słoiczku FlosLek LABORATORIUM. To jeszcze nic! Opis i skład na opakowaniach mają DOKŁADNIE takie same – składnik w składnik (same zobaczcie: FlosLek PHARMA / FlosLek LABORATORIUM). Co najdziwniejsze mają ZUPEŁNIE INNE DZIAŁANIE. FlosLek PHARMA jest genialny: Przynosi ulgę, przyjemne uczucie delikatnego chłodzenia, powoduje ustąpienie uczucia tzw. „ciężkich powiek”. Łagodzi podrażnienia, zaczerwienienie, pieczenie spowodowane zabiegami kosmetycznymi takimi jak demakijaż, makijaż permanentny, henna. Likwiduje nadmierne złuszczanie się naskórka wokół rzęs. Ukojenie podrażnionych okolic oczu. Gładka, uspokojona skóra okolic oczu. I dlatego go uwielbiam. Niestety ten FlosLek LABORATORIUM to jego przeciwieństwo. Po nałożeniu tego żelu oczy pieką, łzawią, jest uczucie niesamowitego gorąca jak by ktoś przypalał nasze oczy zapalniczką. Oczy stają się jeszcze bardziej czerwone niż były. Dla mnie to SZOK! Ten sam skład, a tak różne efekty tylko dlatego, że inaczej się nazywają i są w innych opakowaniach?! Czy to w ogóle możliwe?! JEDNAK TAK! UWAŻAJCIE I CZYTAJCIE NAPISY!

Figs & Rouge Peppermint & Tea Tree Balm – Organiczny balsam z miętą (8 ml / ok. 20 zł)
Dostałam go w GlossyBoxie i pewnie sama bym sobie go nie kupiła ponieważ jeśli chodzi o zwykłe ochronne balsamy do ust uważam, że takie za 5 zł są najlepsze. Nie warto wydawać więcej na takie kosmetyki. Otóż miałam rację. To byłoby najgorzej wydaje 20 zł. Producent opisuje ten produkt słowami: „Organiczne składniki antybakteryjne i kojący wyciąg z mięty balsamu z miętowo-herbacianego sprawiają, że warto go mieć w nagłych potrzebach. To balsam o właściwościach ochronnych i leczniczych do użycia na podrażnione i spierzchnięte usta i skórę. Przydatny również w przypadku drobnych skaleczeń, obtarć i wyprysków – punktowe zastosowanie wspomaga proces regeneracji małych problemów skórnych.”. Niestety ten balsam jest dość niebezpieczny a to dlatego, że nałożony na usta podrażnia je. Na granicy czerwieni wargowej pojawiają się czerwone plamy, które swędzą i pieką. Nie wyobrażam sobie nałożenie go np na skaleczenie. Wydaje mi się, że to wszystko przez zawartą w tym kosmetyku mięte. Jest zbyt agresywna do tak delikatnej część ciała jak usta.  Może na wyschnięte skórki albo suche łokcie może i tak, ale broń boże na usta. UWAŻAJCIE!
L’oreal FALSE LASH Telescopic (9 ml / ok. 55 zł)
Miałam nadzieje, że tą maskarą wreszcie wygram z moim rzęsami. Z racji tego, że mam dość krótkie i proste rzęsy postawiałam postawić na maskarę stricte wydłużającą. False Lash Telescopic ma za zadanie wydłużyć nasze rzęsy dzięki unikalnej technologii elastycznych włókien, które przedłużają rzęsy do maksimum. Ergonomiczna szczoteczka ma chwytać i wydłużać nawet krótkie rzęsy. Szczoteczka bardzo mi się, bo faktycznie jej kształt i wielkość idealnie pasuje do krótkich rzęs i małych oczu. Można dotrzeć do każdej, nawet najmniejszej rzęsy. Niestety technologia elastycznych włókien chyba zawiodła. L’oreal reklamuje tą maskarę jako tą dająca efekt sztucznych rzęs. Ja bym raczej zaliczyła ją do tych dający naprawdę naturalny efekt. Lekko wydłuża i podkreśla rzęsy. Do tego maskara sama w sobie jest zbyt wodnista, wydaje mi się, że muszę ją odłożyć na jakiś czas żeby stężała wtedy wydaje mi się, że będzie lepsza. Do tego od razu po pomalowaniu nie można mrugać, bo odbija się na powiece. Potrzebuje czasu żeby wyschnąć. Czuje niedosyt w stosunku do tej maskary. Brakuje mi spektakularnego efektu. Za tą cenę nie warta zachodu.
A na koniec mam dla Was dwa kosmetyki o których sama nie wiem czy myśleć źle czy dobrze?! 
  
Nuxe Crème Fraîche de Beauté Light (50 ml / 109 zł)
Jest to lekka emulsja, która ma za danie nawilżać i koić naszą skórę przez 24 godziny. Jest to krem specjalnie dedykowany dla skóry mieszanej. Lekka konsystencja przeznaczona do pielęgnacji skóry mieszanej faktycznie sprawdza się idealnie. Skóra staje się świeża i gładka także dzięki odświeżającemu zapachowi. Niestety efekt nawilżenia nie utrzymuje się na pewno 24 godziny. Co więcej producent zapewnia, że dzięki tej emulsji nasza cera pozostanie matowa przez cały dzień. I tu rodzi się mój dylemat, bo efektu matowienia raczej nie zauważyłam. Powiedziałabym tak: jest to świetny krem nawilżający na co dzień pod makijaż, może nie będzie to nawilżenie na miarę 24 godzin, a raczej ok. 6 – 12 godzin, ale brakuje mi efektu matowienia, który obiecuje producent. Wtedy kosmetyk był by bardziej wartościowy i wart swojej ceny. Za zwykły krem nawilżający nie dałabym takiej sumy. Dobry krem, ale do ideału mu czegoś brakuje. Nie zachwycił mnie aż tak bardzo. 
Essence My Skin Krem matujący dla skóry normalnej i mieszanej (50 ml / 12 zł)
Jest to krem o lekkiej, budyniowej konsystencji. Bardzo szybko się wchłania więc idealnie nadaje się pod makijaż. Na opakowaniu powinno być ostrzeżenie: „Uwaga! Mocno matuje”. Producent obiecuje 12 godzin matu i tak też jest. Jest bardzo silny w tym matowieniu aż do tego stopnia, że ma się uczucie ściągnięcia na twarzy. Niestety przy efekcie tak silnego matu nie idzie w parze z nawilżeniem. Skóra jest napięta, gładka, sucha… z jednej strony efekt, który my posiadaczki świecącej się cery chcemy uzyskać, ale z drugiej strony to uczucie ściągnięcia powoduje dyskomfort w noszeniu tego kremu. Z racji używania tego kremu w okresie jesienno – zimowym powiedziałabym mu „nie”, bo nie nawilża, ale zostawię go sobie na letnie dni, gdy potrzebuje pomocy w matowieniu mojej twarzy. Dodatkowo krem posiada filtry UVA i UVB! Z jednej strony go nienawidzę, z drugiej kocham…. trudny związek!
I to było by na tyle w miesiącu listopadzie jeśli chodzi o mają kosmetyczkę. Dajcie znać co myślicie o tych kosmetykach. Może macie innej zdanie albo takie samo?!

Tak, tak, tak… ja też skorzystałam z -40% w Rossmannie

Witajcie :o)

Mają wszyscy, mam i ja….! Choć początkowo nie miałam w planach nic kupować, ale widząc wpisy na wszystkich blogach kosmetycznych o słynnym już -40% na kolorówkę w Rossmannie złamałam się! W ostatni dzień promocji. 

„Kto zjada ostatki ten jest piękny i gładki…” no niestety nie w tym przypadku. W szafach Wibo i Lovely same pustki, w Manhattanie nie było moich kolorów soft mat, kolory Maybelline Color Tattoo nie były na tyle niespotykane żeby jakiś kupić i tak doszłam do szafy Rimmel. 

Moją uwagę przykuły szminki z kolekcji Kate Moss czyli Rimmel Lasting Finish by Kate Lipstick. Oczywiście odezwała się od razu moja fascynacja czerwoną szminką. Był wybór z dwóch, to już za dużo więc musiałam wziąć obie. Przemówiła do mnie jeszcze jaskrawa fuksja więc też wylądowała w koszyku. 
Numerki 10 i 22 wydają się podobne do siebie, ale 10 to czerwień, a 22 to mocny róż pomieszany z czerwienią. 20 to taka ostra, jaskrawa fuksja/róż. Pigmentacja tych szminek genialna! Dałam za nie po 11 zł (a nie prawie 19 zł).
Idąc do kasy przechodziłam jeszcze obok szafy L’oreal i zerknęłam na cienie Color Infaillible. Cena 36 zł za cień powala, ale z promocją 21 zł brzmiało lepiej. Jeden cień wpadł mi od razu w oko – L’oreal Color Infaillible 014 Eternal Black. Piękna czerń ze srebrnym brokatem. 
Już widzę oczami wyobraźni moje świąteczne Smokey Eyes tym cieniem a do tego mocne, czerwone usta…. oooohhh…..!!! 😉 Bajka!!!
Prawda co prawda zaoszczędziłam prawie 40 zł, ale i wydałam 55 zł więc…. jednak nadal na minusie 😛
 

Makijaż: Witaj, Złotko!!!

Witajcie :o)

Hitem tej jesieni jest ZŁOTO! Może być dosłownie wszędzie: na powiekach, ustach, policzkach… można, a nawet trzeba ozłocić się od powiek po usta. To moja pierwsza wersja ze złotem w roli głównej.

A z czym najbardziej lubi się złoto?! Oczywiście z CZERNIĄ…


W pierwszej kolejności obrysowałam dookoła całe oko czarną, miękką kredką (Avon SuperShock Black). Następnie roztarłam kredkę tak, aby otrzymać czarną bazę. Załamanie powieki pokreśliłam grafitowym cieniem (Inglot 498 Double Sparkle). Na tak przygotowaną powiekę wklepałam złoty pyłek (Kobo Pure Pearl Pigment 507 Gold Dust). Złoto tak nakładałam, aby zmieszało się odrobinę z czernią, nadało błysk matowemu grafitowi. Jeszcze czarna kredka na linię wodną…
 
Jak już ozłocić się to na całego: na ustach pomadka ze złotym błyskiem (L’Oreal Color Riche Made For Me Naturals nr 253 Blush in Nude) oraz złoty bronzer (e.l.f. Healthy Glow Bronzing Powder Warm Tan). 


Enjoy!!! ;o)

Makijaż: W stylu Beyonce I Was Here (United Nations World Humanitarian Day)

Witajcie :o)

Widziałyście może zachwycający występ Beyonce w siedzibie ONZ z okazji Światowego Dnia Pomocy Humanitarnej?! Jeśli nie to nadróbcie zaległości => KLIK
Ale nie tylko sam występ był zjawiskowy. Oczarował mnie także jej makijaż – klasyczny, bardzo minimalistyczny, kobiecy. 
Makijaż Beyonce jest typu Make Up No Make Up, ale oczy cudownie błyszczą w sztucznym świetle. Tworząc swoją wersję próbowałam uzyskać ten efekt tym co mam w swojej kosmetyczce. 


Pierwszą i chyba najważniejszą rzeczą w tym makijażu jest cera – idealnie wyrównany koloryt i zakryte wszelkie niedoskonałości – ja użyłam do tego podkładu Pharmaceris F Fluid matujący z laktoflawiną SPF 20 w kolorze 02 Naturalny oraz korektora w kremie Inglot w kolorze 66. 

Zanim przejdziemy do błyskotek na powiece trzeba wyrównać jej koloryt oraz lekko ją ocieplić. Do tego użyłam cienia w kremie (paletka Sleek Primer Pallete, cień Truffle) w kolorze ciepłego, lekko opalizującego brązu. Kolor delikatnie nałożyłam palcem, żeby uzyskać tylko poświatę, a nie mocny kolor. Cień w kremie będzie świetną bazą pod cień sypki, który nada cudownego blasku. A tym cieniem jest w moim przypadku HEAN Loose Eyeshadow Intensywnie Kryjące Perły Sypkie nr 259 Frozen White. Dolnej powieki niczym nie podkreślam. Kąciki wewnętrzne dodatkowo rozświetlam też cieniem w kremie (paletka Sleek Primer Pallete, cień Moonshine) w kolorze zimnej bieli. Mocno tuszuję rzęsy. Ja od siebie dodałam jeszcze białą kredkę na linię wodną (Catrice Kohl Kajal Eyeliner Eye Liner Pencil White 040) ponieważ moje dzisiejsze spojrzenie wyglądało na bardzo zmęczone.


Na ustach szminka w kolorze zbliżonym do tego, który ma Beyonce (L’Oreal Color Riche Made For Me Naturals nr 235 Nude). 

W moim przypadku marnych rzęs przydałaby się tutaj sztuczne, ale na co dzień zabawa z nimi mi się nie uśmiecha. Wydaje mi się, że to całkiem fajny makijaż nawet na co dzień. Jest prosty, szybki i bardzo minimalistyczny, ale urokliwy i kobiecy.
Enjoy!!! ;o)